W korytku można znaleźć wiele nasion i orzechów ale migdały są moimi ulubionymi.
Wartko je polubić i wprowadzić do diety nie tylko okazyjnie jako składnik bakalii ale również w formie past, posypek do zup i sosów, słodyczy innych niż marcepan ponieważ są bardzo odżywcze. Są cennym źródłem dobrze przyswajalnego wapnia, białka, wit. B2, B3, E, magnezu, potasu, fosforu i nienasyconych kwasów tłuszczowych. Swego czasu zachwyciła mnie informacja o wit. B17 poprawnie nazywanej amigdaliną, która uważana jest za naturalny chemioterapeutyk .
Pamiętać należy , że migdały , jak i inne orzechy, moczymy przed użyciem żeby były łatwo przyswajalne oraz unikamy traktowania ich wysoką temperaturą- podczas obróbki dobroczynne kwasy tłuszczowe zamieniają się w szkodliwe tłuszcze trans.
Nie ma co robić smaka, pora wyjaśnić skąd się bierze mleko migdałowe.
Oczywiście można je znaleźć w sklepie. Ale większą frajdę i gwarancję dobrego pochodzenia będziemy mieć jeśli zrobimy je sami w domu. Na ilość starczającą do trzech lub czterech kaw wystarczy nam większa garść obranych migdałów, najlepiej namoczonych dzień wcześniej, które blendujemy z wodą ( w objętości nieco większej niż same migdały ) i przecedzamy przez sitko. Tadam, to wszystko, pozostałą masę można jeszcze wykorzystać w kuchni. Swoje osobiste , dzisiejsze mleko dosłodziłam odrobiną ksylitolu.
Strasznie dzisiaj wieje w podniebnym świecie co zaburzyło moje obiadowe plany i zniweczyło wczorajsze marzenia o makaronie soba na obiad. Nie miałabym serca nikogo wysłać na zakupy a szczególnie siebie samej. To co się działo za oknem zainspirowało mnie za to do ugotowania dzisiaj zupy , która rozgrzewa i oczyszcza , a którą lubimy nazywać mniej oficjalnie parzybrodą.
Często słyszę zarzut, że kapuśniak bez wędzonki to nie kapuśniak no a jak wegański to już całkiem odpada.
Jest i na to sposób - w czasie gotowania wrzucam do gara jedną lub dwie torebki herbaty lapsang, teina paruje a smak wędzonki pozostaje więc zupa jest bezpieczna nawet dla najmłodszych.
Zdjęć zupy nie będzie bo wierzę, że każdy widział kapuśniak. A poza tym znikała tak szybko, że nie udało się uchwycić pełnego korytka w żadnym przypadku.
Drugie danie to szczyt prostoty , smaku i oczywiście zdrowia. Zamiast soby- makaronu gryczanego , pocieszyłam nas samą kaszą gryczaną , jakże uwielbianą i cenioną z wielu względów ( świetnie się rozsypuje i można ćwiczyć wzorzyste układanki z kaszy pod i obok korytek , ćwiczy również cierpliwość i sumienność sprzątającego po posiłku ). Z dietetycznego ujęcia ciekawa jest ponieważ jej białka uważane są za cenniejsze niż białka zbóż gdyż dostarcza wszystkich aminokwasów egzogennych a przeciwutleniaczy ma więcej niż czerwone wino. Śmiało można nazywać ją królową kasz .
Naszą królową zapakowaliśmy do korytka z duszonym porem, czosnkiem, ciecierzycą , marchwią, mieloną mieszanką orzechowo-pestkową i mielonymi migdałami - wszak nic się nie powinno zmarnować po porannej produkcji mleka .
Takie siermiężne wydaje mi się to fotoszaleństwo z mojej strony ale podniebna kraina zasnuta dzisiaj była chmurami, szalały wiatry i deszcze, światło było nieprzyjazne więc jest jak jest.
Zaręczam , że oryginał był smakowity i sycący.
Podobało mi się dzisiejsze korytko. Czuję się zadziwiająco dobrze biorąc pod uwagę pogodę za oknem i uwięzienie w domu a co najbardziej cenię nie bolała mnie głowa. Rajsko, po prostu rajsko !
2 komentarze:
uwielbiam migdały i przymierzam się do zrobienia pasty - przepis już mam :)
a teraz kusi mnie mleko migdałowe ... :)
Kinia, podziel się jaki przepis na pastę masz , moim ulubionym jest przepis na twarożek migdałowy , pewno warto by o nim wspomnieć wkrótce :)
Prześlij komentarz