niedziela, 19 maja 2013

Szczęśliwie w drugiej połowie  maja zdążyło mi się przypomnieć o syropie z mniszka lekarskiego , najwyższa pora !
 O właściwościach mniszka było już trochę przy okazji spożywania liści a teraz zbieramy kwiaty.
Wyczerpujący opis walorów leczniczych i zdrowotnych  znalazłam tutaj i pozwolę sobie zacytować:

" Mniszek lekarski (Taraxacum officinale) jest skarbnicą cennych substancji, do których zaliczamy:

  • witaminy C, D, A oraz witaminy z grupy B
  • garbniki
  • flawonoidy
  • potas, magnez, krzem, żelazo
  • związki triterpenowe o działaniu przeciwzapalnym, przeciwwirusowym, antyoksydacyjnym i przeciwmiażdżycowym
  • inulina – jest rozpuszczalnym błonnikiem, obniża poziom cholesterolu, wzmacnia układ odpornościowy, utrzymuje prawidłową mikroflorę jelit, obniża poziom cukru we krwi
  • karotenoidy
  • laktony seskwiterpenowe o działaniu przeciwbakteryjnym, przeciwwirusowym, przeciwgrzybiczym i antyoksydacyjnym
  • kwasy polifenolowe (kwas chlorogenowy, kawowy, cykoriowy)
  • cholina i asparagina – warunkują prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego

Tak bogaty skład mniszka decyduje o jego działaniu:

  • Żółciopędnym
  • Moczopędnym
  • Odtruwającym i oczyszczającym organizm
  • Przeciwmiażdżycowym
  • Rozkurczającym
  • Przeciwcukrzycowym
  • Przeciwzapalnym
  • Przeciwbakteryjnym, przeciwwirusowym i przeciwgrzybiczym
  • Antyoksydacyjnym"
Więc do dzieła, zbieramy 250 kwiatów ( samych główek ) mlecza. Wysypujemy je na białą płachtę lub papier (pozbywając się robaczków w ten sposób)



Gotujemy je w litrze wody około 5 minut, pozostawiamy do maceracji, niektóre źródła podają , że na kilka godzin, inne, że na całą noc ( ja pozostawię na noc ).
Następnego dnia odcedzamy odwar , dodajemy kilogram cukru i sok z dwóch cytryn gotując do zagęszczenia- czyli uzyskania syropu. Gorący przelewamy do słoiczków i odwracamy do góry dnem ( choc można zapasteryzować).
Proste , prozdrowotne ( waham  się czy można napisać zdrowe ze względu na taką ilość cukru ) i tanie !



sobota, 18 maja 2013

Pamiętam kiedy pierwszy raz usłyszałam o boczniaku. To mój ojciec, lubujący się w eksperymentach nie tylko w  kuchni ale i na grządkach poinformował domowników, że teraz będziemy hodować sobie grzyby nazywane boczniakami. Ponieważ było to prawie 30 lat temu  i byliśmy mali i bardzo nas to zainteresowało , wytłumaczył nam od razu skąd się wzięła ich nazwa ( rosną z "boków " a w naturze na pniach drzew). Dzikie boczniaki można spotkać niemal na całym świecie, w Polsce znane są jako grzyby hodowlane.
W hodowli okazały się proste a w kuchni zapanował boczniakowy szał. Wtedy  doceniliśmy ich smak a o walorach zdrowotnych dowiedziałam się dużo później.

Traktowany jest jako grzyb leczniczy a w sprzedaży można również spotkać gotowe wyciągi .
 Boczniak posiada wiele  dobroczynnych właściwości m.in. obniża poziom złego cholesterolu i cukru. Ich spożywanie wpływa na wzmacnianie ścian naczyń krwionośnych, zmniejsza ciśnienie w gałkach ocznych.
Obfituje w wit C,  z grupy B i białko, wiele soli mineralnych  a zawartość fosforu, żelaza i wapnia jest wyższa niż w mięsie. Wykryto w nich obecność substancji aktywnej  nazywającej się  pleuran, mającej  działanie przeciwnowotworowe oraz beta-glukanu,  poprawiającego  odporność organizmu. Zawierają również ergotioneinę chroniącą komórki przed starzeniem i uszkodzeniami .
Tyle teorii.
W praktyce można go gotować , dusić i smaży, używać jako dodatek lub samodzielnie.
A co w korytku ? A w korytku ulubiony jest gulasz z boczniaka.

Na początku myjemy, suszymy i drobno siekamy grzyby


Siekamy również cebulę oraz myjemy kalafiory ( może to być również np. marchew, seler czy pietruszka ).
Do tego dania możemy boczniaka podgotować i następnie dusić z cebulką, niezdrowa wersja to kilkukrotne smażenie go do chrupkości , zalewanie wodą , duszenie i ponowne smażenie. Do grzybów dodajemy kalafiora i dusimy do miękkości. Doprawiamy sos ( łapię się na tym, że jesteśmy uzależnieni od sosu tamari) i gotowe.

 Tym razem z makaronem kukurydziano- ryżowym , który bardzo przypasował nam do gulaszu i choć całość nie prezentuje się jakoś wyjątkowo to zaręczam, że samo danie warte jest grzechu .



czwartek, 16 maja 2013

Sałatki, sałatki.
Jeśli się im przyjrzeć i zastanowić to mimo wspólnej nazwy mogą się bardzo od siebie różnić i pod względem techniki wykonania (pracochłonności ) jak oczywiście składników.
Najlepsze są oczywiście najprostsze i takie najczęściej goszczą w korytku. Są jednak okazje kiedy robię bardziej, z pozoru, skomplikowane.
Tym razem od końca - czyli prezentuję zdjęcie sałatki zjedzonej wpierw jako część obiadu a potem na party, na którym byłam. Cieszyła się sporym powodzeniem i zebrałam pochwały.


Pozorna trudność może się brać stąd , że trzeba wieczorem pamiętać o zamoczeniu fasoli mung oraz przygotowaniu kostki sojowej ( zalanie wrzątkiem z ulubionymi przyprawami, w tym wypadku w wywarze lapsang i bulionie ).
Kolejnego dnia moczymy słonecznik (raczej sporo),  gotujemy fasolkę a pokrojoną drobno kostkę sojową dusimy w sosie tamari z porem i pieprzem. Ugotować musimy również quinoa ( stanowić ma połowę masy sałatki ).
Kroimy drobno kolorowe papryki, pora i kiedy gotowane produkty są już schłodzone mieszamy wszystko razem. Gotowe. Proste, prawda ?

Cieszę się , że  dzisiaj w tak krótkiej formie udało mi się opisać co ostatnio było w korytku bo przyznaję mam ochotę teraz wgłębić się w czytanie. Znalazłam bardzo ciekawą stronę. której lekturę gorąco polecam.
Osobiście cieszy mnie również to, że spodziewam się wielu inspiracji i motywacji .

 Więc zachęcam- Akademia witalności , miłej lektury :)

wtorek, 14 maja 2013

Czasami brakuje mi takich składowych obiadu, które mogłyby stać się później łatwą przekąską albo dodatkiem do kanapki na zimno.

Na szczęście można sobie zrobić jakieś kotleciki.
Tym razem były to soczewicowe ze słonecznikiem. I oczywiście warzywami.

W trakcie kiedy gotowało się około pół kilo brązowej soczewicy dusiła się również cebula, kapusta, papryki z czosnkiem i lubczykiem.


Miękkie składniki  lekko przestudzone zostały zmieszane wraz ze słonecznikiem ( około 3/4 szklanki ). Wyrobione po całkowitym wystygnięciu.



Łaskawie dopisała mi aura i mogłam bezpiecznie wystawić michę na zewnątrz, co w podniebnej krainie nie jest takie oczywiste. Z pogodą reguła jest taka, że nie ma reguł :)





Takie kotleciki można zagęścić , scalić doskonale za pomocą ugotowanej kaszy jaglanej ale ja dodałam ok.100 gramów mąki bezglutenowej. Kotleciki rozkładam na natłuszczonej blasze.


Pieczemy w wysokiej temperaturze około 35-45 minut ( do zarumienienia ) w połowie przewracając na drugą stronę.




Same kotleciki wydają się pracochłonne ale dodatki nie wymagały nakładów pracy - ziemniaki gniecione z kurkumą i gałką muszkatołową, ogórki, gotowane buraki i rzodkiewki. Do kotlecików miałam gotowy domowy sos czosnkowy (zblendowany słonecznik z odrobiną wody, ogórkiem konserwowym i czosnkiem).

Mimo, że było ich sporo zniknęły szybciej niż się spodziewałam !

niedziela, 12 maja 2013

Co jeszcze z kapusty ? Oczywiście gołąbki.

Przy tej okazji nasuwa mi się refleksja na temat nomenklatury w kuchni weg(etari)ańskiej.
Słyszałam i oburzonych ( no jak tak można na "kiełbasę" złą w swej naturze mówić wegetariańska ) i oburzonych inaczej ( a co to za kotlet z ciecierzycy! ) a to, jak nazywają się potrawy,  akurat nie  jest przecież najistotniejsze. Zwykle zakłopotanie pojawia się kiedy trzeba wprowadzić wszystkojędzącego gościa w to co znajdzie na talerzu. Ciężko nie wzbudzić co najmniej mieszanych uczuć opowiadając " a teraz okrągłe dyski , przyprawiane tak a tak, pieczone czy też smażone ". Kotlet z grochu i tyle , gulasz z boczniaków i już. Podoba mi się, że w podniebnej krainie wstawia się po prostu właściwy dla podstawowego składu przedrostek przed - burger i nikogo to nie obrusza i nie dziwi ani nazwa ani skład .
Osobiście zgrzytają mi jedynie flaki sojowe. Sama potrzeba szukania wiernych oryginałowi zastępników dla tradycyjnej kuchni jest mi obca ( oprócz pierogów ruskich w wersji wegańskiej, przyznaję ).

A tym razem gołąbki z soczewicą.
Zaczynamy od lekkiego obgotowania kapusty


Obieramy kapustę z liści. Ścinamy grzbiet najgrubszego nerwu ( co ułatwia zawijanie ).

Mieszamy ugotwaną brązową  soczewicę, ryż i podsmażoną cebulę, doprawiamy do smaku.


Masa jest lekko klejąca co jest pomocne w trakcie zawijania gołąbków.
Farsz wsadzamy w wewnętrzną część liścia zawijamy boki do środka a następnie rolujemy liść dzięki czemu powstaje nam kapuściana koperta . Układamy gołąbki w natłuszczonym naczyniu żaroodpornym i podlewamy wodą lub bulionem.





 Pieczemy gołąbki około godziny w mocno nagrzanym piekarniku, około piętnastu minut przed końcem można je podlać sosem pomidorowym.





Wykorzystując nagrzany piekarnik dodatkiem do gołąbków były (podgotowane wcześniej ) pieczone ziemniaki z kminkiem.


Kiedyś zrobienie gołąbków wydawało mi się kłopotliwe a samo zawijanie liści nieosiągalnym kunsztem. Jednak to kwestia wprawy, naprawdę!

sobota, 11 maja 2013

Kapuściane dni nastały w korytku.
Dzięki  temu nowe zastosowanie znalazł czosnek niedźwiedzi, to bardzo dobrze, trzeba zbierać i korzystać póki jest i póki nie kwitnie.

Czosnek z kapustą spotkały się w bardzo prostym , łatwym i szybkim do wykonaniu daniu.






Wszystko co należało zrobić to udusić razem posiekaną kapustę i czosnek wraz z solą , pieprzem i sosem sojowym tamari, na koniec dodać słonecznikową śmietanę ( czyli zblendowany słonecznik z wodą ).
Gotowe i pyszne!
 W towarzystwie wystąpiły pieczarki z papryką ( i czosnkiem niedźwiedzim, a jakże! ) oraz kasza gryczana.

Choć kapusta uważana jest za ciężkostrawną i za warzywo w złym guście to oprócz zignorowania   tych pomówień  nie można zapominać o jej bardzo wielu właściwościach zdrowotnych. Opinię zszargały jej , tradycyjne dodatki takie jak kiełbasy,  golonki czy boczek.
A kapusta leczy guzy, obrzęki,choroby stawów i ponoć kaca ( nie przetestowane ), zapobiega anemii,  podnosi odporność i pomaga dbać o piękne włosy i paznokcie. Sok z kapusty ma właściwości oczyszczające ( bogactwo sodu i potasu) i przeciwobrzękowe. Jedzenie pięciu porcji kapusty tygodniowo obniża ryzyko raka raka pęcherza o połowę a jedzenie 1-2 porcji dziennie o 40 % zmniejsza ryzyko wystąpienia raka piersi. Zawarte w niej indole pomagają zapobiegać nowotworom na tle hormonalnym.

Bogata w witaminy a szczególną jej właściwością jest zawartość witaminy K (wzmacniającej krzepliwość krwi) - stąd okłady ze świeżych liści kapusty znalazły zastosowanie w leczeniu krwiaków , zwichnięć i zapaleń stawów (okłady z soku stosuje się na bolące stawy) . Karmiącym matkom może przynieść ulgę i zapobiec zapaleniu piersi podczas nawałów pokarmu.
Wysoka zawartość siarki jest pomocna w gojeniu ran, zdrowym wyglądzie włosów i paznokci. Wpływa również na przykry zapach kapusty w trakcie gotowania ,  dodanie skóry od chleba ( niestety gluten ) czy orzecha włoskiego neutralizuje go.

Jedzmy kapustę , na zdrowie !

Kapusta leczy kaca, choroby stawów i wszelakie guzy. Zapobiega anemii i obrzękom, podnosi odporność i zapewnia piękne włosy, skórę i paznokcie.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Wlasciwosci-lecznicze-kapusty-na-anemie-obrzeki-niska-odpornosc-slabe-wlosy_33947.html





czwartek, 9 maja 2013

Trochę zaniedbuję opisywanie tego co w korytku. Co nie znaczy , że  w korytku pusto. Wręcz przeciwnie, mam kilka zdjęć, mniej lub bardziej udanych , kilka pomysłów tylko czasu i siły brak. A może to po prostu wieczorne lenistwo pochłania mnie bez reszty.

Nie od samego korytka zaczynam ale od spraw wielu korytek dotyczących.
Soda w kuchni znana jest z wielu zastosowań - służy do pieczenia, do czyszczenia, odświeżania, prania, zabiegów pielęgnacyjnych i jako remedium na ukąszenia owadów ( szerzej tutaj klik ). W kuchni używa się jej również do skracania czasu namaczania strączków. Faktycznie , dzieje się to szybciej.
Przez ostatnie dni gościły w korytku potrawy z zielonego, suszonego, niełuskanego grochu. Odmiana ta  jest zostawiana na polach do wyschnięcia a nie zbierana po okresie dojrzewania jak inne grochy.
Na opakowaniu znajduje się przepis na skrócona obróbkę za pomocą sody a w środku znajdują się również zapakowana  sama soda. Jednak jeśli tylko czas pozwala powinno się moczyć strączki odpowiednio wcześnie a sody używać w wyjątkowych przypadkach - jej zastosowanie - środowisko zasadowe jakie tworzy , działa niszczycielsko na bogactwo witamin B zawartych w strączkach.

Pierwsza odsłona z niełuskanym grochem, który ma o wiele bogatszy smak niż łuskany, z naszymi ulubionymi gumiklyjzami - tym razem wzbogaconymi w mieszankę nasion i mielone orzechy.


Groch gotowany był krócej żeby zachował swą strukturę ( używany jest przede wszystkim jako warzywo na  puree ) i podduszony ( z herbacianą, wędzoną nutą )  z podsmażoną cebulą i przyprawami . Na kluskach  gotowiec ze sklepu ( klik ), podduszony również  na cebulce.

Druga wariacja to kotlety ze zmielonego grochu, słodkiego ziemniaka ( połowy ) , kminku, zielonej pietruszki,  cebuli i 3 łyżeczek mąki bezglutenowej ( mogłaby być ziemniaczana )  ponieważ masa nie była zbytnio zwarta, mielonych nasion i słonecznika w całości.



Masa jest lekko klejąca przy formowaniu kotlecików dobrze jest zwilżyć  dłonie.
Smażone po obu stronach do zarumienienia.





Oprócz gniecionych ziemniaków i  podgotowanej marchwi dodatkiem była sałatka majonezowa ze słodkiego ziemniaka, ogórków konserwowych i pora.

Moje przekonanie do cudowności diety bezglutenowej znowu zostało zachwiane- ślinianki z lewej strony mam znowu spuchnięte. Czyżby samo odstawienie glutenu nie było złotym remedium ? No cóż, będę rozmyślać i tropić...

poniedziałek, 6 maja 2013

W dzisiejszym korytku króciutko ponieważ to mój dzień na inne aktywności , zwieńczone akuratnie sukcesem - czyli zdanymi egzaminami- z tej okazji pozwolę sobie na lampkę wina ( bo to jedyny alkohol bezglutenowy w 100% ) i błogie lenistwo.

Twarożek migdałowy ukiszony jak należy spoczywa spokojnie w lodówce a ja martwię się tym, że zdążyłam zjeść cały chleb, cóż za niefart,  podejrzewam , że z chlebkami ryżowymi nie będzie tak smakował...

niedziela, 5 maja 2013

Pracowity dzień dzisiaj i  w korytku i poza nim, jestem zmęczona.
Więc do dzieła.
Prace w korytku rozpoczęły się od zmielenia migdałów z odrobiną wody i zaszczepieniem ich bakteriami kwasu mlekowego ( z kiszonych ogórków ) . Postoją sobie dobę lub dłużej ( to będę sprawdzać ) w temperaturze pokojowej i twarożek migdałowy będzie gotowy. Jeśli nie pochłoniemy go przy pierwszym posiedzeniu reszta będzie przechowywana w lodówce.


Próbowałam zaszczepiać probiotykami ale efekt nie był zadowalający, najlepsze są oczywiście domowe ogórki kiszone bo w sklepowych, jak wiadomo, można znaleźć cuda.
Takie serki można robić z innych nasion i orzechów, mi najbardziej smakuje właśnie migdałowy i z nerkowców. W najbliższym czasie zabiorę się też za słonecznikowy. Ponoć pyszny.

Chleb w domu jednak rozleniwia, mam na myśli możliwość zrobienia sobie kanapki na życzenie i dlatego długo dzisiaj nie mogłam się zdecydować co będzie w korytku na obiad. Głód pobudza mnie twórczo...
Długo się zastanawiałam czego dawno nie było... pulpetów!  Więc przyszła na nie kolej.
Do przygotowania potrzebujemy ugotowanej kaszy jaglanej i soczewicy ( zielonej , puy ) w proporcjach 4:1, ok. 3/4 - 1  szklanki podduszonych warzyw ( dzisiaj wybrałam cebulę i czosnek a może to być również marchew, burak,  seler czy pietruszka ), natka i przyprawy ( np. majeranek czy cząber ).
Zwykle, jeśli masa jest za luźna , dodaje się łyżeczkę lub dwie mąki lub bułki tartej, dzisiaj w ramach testów była to mąka ziemniaczana z gumą ksantanową.




 Masa jest lekko klejąca, można śmiało spróbować czy smak nam pasuje i ewentualnie doprawić.
Lepimy pulpeciki z jeszcze ciepłej kaszy bo potem przestaje być klejąca.




Z ok. 3 szklanek kaszy ( plus reszta składników ) wyszło 30 pulpetów, które krótko się  gotowały . Dokładnie liczę czy wszystkie wrzucone zostały wyłowione bo bardzo szybko potrafią się rozpuścić.
Ponieważ nie wszyscy korytkowicze są wielkimi fanami pulpetów dodatkiem były ziemniaki z czosnkiem,  pieczarkami i papryką. 




Najbardziej je  lubię z sosem pieczarkowym ale dzisiaj , drogą kompromisów, wystąpiły w sosie pomidorowym z sałatą,  przyozdobione świeżymi kiełkami.

W podniebnej krainie znowu deszcz, bardzo się cieszę , że to już wieczór i spokojnie mogę się zaszyć w sypialni. Co szybko uczynię. Dobranoc!



sobota, 4 maja 2013

Prawie rano zapomniałam, że mam w lodówce zapakowany chleb na śniadanie!
Potem długo się zastanawiałam z czym sobie zrobić kanapki. Pokroiłam chleb.



Wyglądał mi na taki, który chce być zjedzony z majonezem sojowym, wędzonym tofu i pomidorem. Naprawdę ! Smakowało wyśmienicie . Ze zdziwieniem stwierdzam, że po trzech kromkach byłam bardzo najedzona, widocznie żołądek przyzwyczaił się do ryżowych dysków.
Pora zrobić twarożek migdałowy do chleba - dzisiaj namoczyłam ok. 150 gr migdałów bez skórki, jutro dalsza cześć procesu.

Mijają już ponad dwa tygodnie na diecie bezglutenowej. Przyznaję , że po cichu już sobie obmyśliłam, że pociągnę tak jeszcze około 10 tygodni i wtedy będzie lub nie widać jakieś konkretne skutki, podsumuję ten okres i wracam do owsianki, bo do pszenicy raczej niechętnie. Miałam wrażenie, że poza mimowolną  utratą 3 kilogramów i kilku centymetrów ( tak, tak, centymetry znikają bardziej wyraziście niż kilogramy! ) nic specjalnego się nie stało. Myliłam się jednak...
Kiedy kilka lat temu zdecydowałam się na jeszcze bardziej radykalną dietę miałam do pokonania jedną z chorób autoimmunologicznych , której pechowo nie dało się do końca zdiagnozować ( w około 20-25% przypadków mogą nie pojawić się przeciwciała ) mimo spotkań z lekarzami w trzech krajach. Powiedziano mi, że poczekamy aż rozwinie się coś więcej. Ani na coś więcej ani na rozwinie nie miałam najmniejszej ochoty. Zewnętrznie , co mi najbardziej doskwierało , widoczne były moje spuchnięte ślinianki przyuszne. Przestałam nosić kolczyki i zawieszać cokolwiek na szyi. W gorszych okresach żałowałam, że nie można cały rok chodzić z szalikiem na szyi.
Dzisiaj bezwiednie macałam się po szyi kiedy dotarło do mnie, że ledwo wyczuwam moje, zwykle wydatne , ślinianki ! Odbicie w lustrze potwierdziło to radosne odkrycie! Jednocześnie śmieję się sama ze swojej słabej spostrzegawczości , wczoraj jeszcze mogłabym przysięgać, że wszystko co dostrzegłam to poprawienie cery. Muszę więc solidnie przemyśleć nawet tę owsiankę w przyszłości...

A dzisiaj pizza była  w korytku. Samo ciasto zrobiłam tak jak do tradycyjnej pizzy- ok. 250 gr mąki, 10-15 gr suszonych drożdży rozpuszczonych w ok. 3/4 szklani ciepłej wody, odrobina oliwy, sól, oregano. Ponieważ wczorajsze ciasto chlebowe było lejące , dzisiejsze pozostawiłam zwarte a dla pewności dodałam szczyptę gumy ksantanowej. Pozostawiłam do wyrośnięcia na jakieś 20 minut. Ciasto wcale nie wyrosło rewelacyjnie. Rozłożyłam je na blachę , posmarowałam sosem pomidorowym ( przecier z oliwą, czosnkiem, ziołami, pieprzem i solą ) nałożyłam mnóstwo cebuli, pieczarek, papryki, oliwek, trochę wędzonego tofu a pod koniec dołożyłam uparowanego brokuła i dwa plastry wegańskiego sera, który zalegał w lodówce.
Łącznie pizza piekła się 40 minut.


 Choć całościowo była bardzo smaczna to sam spód nie zadowolił mnie do końca. Słabo wyrósł. Nie jestem pewna czy następnym razem trzeba będzie dodać jednak więcej płynów czy drożdży.
Następny raz pewno nie będzie tak szybko - pół pizzy zostało mi na jutro.
Taki nadmiar wypieków to w kontekście ostatnich dwóch tygodni prawdziwa rozpusta .


piątek, 3 maja 2013

Udało się !
Naprawdę się udało. Po pierwsze zabrałam się do pieczenia. Ogarniały mnie ciągle wątpliwości. Podczas wyrabiania ciasta chlebowego nie dowierzałam, że z takiej dziwnej białej mazi wyrośnie chleb. Doświadczenie mam ale z chlebami razowymi , pieczonymi trójfazowo na zakwasie. Więc nie dość, że był to pierwszy mój bezglutenowy chleb to dodatkowo pierwszy na drożdżach! Przepis zerżnęłam stąd (klik ) i dobrze zrobiłam, że zaufałam temu , że jest to najprostszy przepis, ostatecznie przekonało mnie to, że miałam do dyspozycji taką samą mąkę. W czasie wyrastania ciasta zorientowałam się, że mam mniejszą blachę więc przygotowałam dodatkową na muffinki i dzięki temu miałam 4 babeczko- bułeczki ( do których wsadziłam suszone pomidory ).






Jeśli kolejnym razem zdecyduję się na owe bułeczki to będą się piekły trochę krócej bo wyszły  bardzo chrupiące, przyznam, że może nawet za bardzo. Ale pyszne !





Następnym razem sięgnę też śmiało po brązową mąkę chlebową.

Z ciastem rzecz się miała trochę inaczej. Większość przepisów zawierała mnóstwo, jak dla mnie, skomplikowanych detali, nie jestem dobra w pieczeniu słodkości i jeśli coś piekę to prostego i najlepiej na razowej mące. Machnęłam ręką na to co wyczytałam i postanowiłam zrobić ciasto jak zwykle, tyle, że z innej mąki. Zawsze udawało  się kruche ciasto z jabłkami i kruszonką. Przyznaję, że robię je z proporcji "na oko" i tak oto użyłam pół kilo mąki , ok. 150 gr nierafinowanego cukru, ok 200 gr wegańskiej margaryny, ok. 50 ml oleju, zagniotłam wszystko razem ( ciasto nie było tak zwarte jak z mąki pszenicznej),  2/3 wysypałam na blachę ( tortownicę ) , pokroiłam  3 duże , zielone  i kwaśne jabłka, skropiłam obficie wodą , oprószyłam cynamonem i wsypałam resztę ciasta . Piekło się ponad godzinę w temperaturze ok220st.
Ponieważ nie wiedziałam co zastanę w środku pierwsze były zdjęcia w całości ...





Jasnym się stało, że będzie się rozsypywać. Nie zważając na to zabraliśmy się za testowanie . Smakowało ! Wyśmienicie ! Zjedliśmy je z waniliowym sosem  ( gotowiec ze sklepu ).





Podczas kolejnej próby koniecznie dodam więcej tłuszczu do mąki i odrobinę gumy ksantanowej.

Przyznaję, że objadłam się paskudnie, od ponad dwóch tygodni nie pamiętam tak ociężałego wieczora.
Z tego powodu nie mam pojęcia jak wygląda chleb w środku. Nie ruszyłam go  a tylko pieczołowicie zawinęłam w papier . Zostawiam sobie tę przyjemność na jutrzejsze śniadanie.


Ciężko skupić mi się dzisiaj na pisaniu. Przyznaję ,że myślami jestem już daleko , daleko , przy jakimś kolejnym korytku w przyszłości.  Gdyby nie dokumentacja fotograficzna ( i to spora choć nie wiem co wybiorę ponieważ światło z powodu pogody było fatalne więc zdjęcia również) zapomniałabym nawet co zawierało dzisiejsze. A wszystko dlatego, że postanowiłam odnaleźć w przestworzach internetu jakieś sensowne przepisy na ciasto i chleb. Więc naoglądałam się pięknych zdjęć , naczytałam smakowitych i ciekawych przepisów , zainspirowałam i sfrustrowałam. Do frustracji doprowadziły mnie amerykańskie blogi. Każdy przepis zawiera mnóstwo składników na zasadzie - szczyptę takiej  mąki, dwie szczypty takiej, taka i taka a potem jeszcze taką. Och i  ach, to bardzo niesprawiedliwe, moja podniebna kraina jest na końcu świata i trudno mi często o najzwyklejsze zakupy a co dopiero o takie cuda jak mąka sorgo czy z maranty trzcinowej. Różnica kontynentalna. Na szczęście znalazłam też wykonalne przepisy - i tymi zajmę się jutro choć bardzo żałuję, że nie ma na to czasu już dziś- bo zacznę od chleba !

A dzisiaj miało być z założenia prosto i ekonomicznie bo nie lubię jak się coś marnuje w kuchni ale nie jestem przekonana, czy ostatecznie, nie za bardzo rozbudowało mi się korytko.

Zupa to prosta pomidorowa z kaszą jaglaną ( pomidory z puchy, marchew, por, czosnek,  lubczyk, oregano i oczywiście jaglanka ). Zabieliłam zblenowaną mieszanką nasion ( sezam bezczelnie pływał po powierzchni zupy nie tknięty ostrzami).






Na zdjęciu wyszła nieostro ale za to w rzeczywistości  była pikantna bo dla rozgrzania dodałam odrobinkę chili.

Nie lubię marnować jedzenia i jeśli muszę coś wyrzucić to robię to z bólem serca.  Do zagospodarowania zostało sporo ziemniaków puree z gałka muszkatołową.  Wymyśliłam, że staną się krokiecikami. Tradycyjne przepisy zawierają jajko i panierkę z bułki tartej , w tym wypadku bułkę zastąpił mielony słonecznik . Masa ziemniaczana została doprawiona solą , pieprzem, majerankiem i suszona pokrzywą . Nic się nie rozpadło i nie pokruszyło !





Krokiety piekły się w piekarniku do zarumienienia , raz je obróciłam , na osobnej blasze piekła się  nasolona cukinia z czosnkiem.
Uzupełnieniem była surówka z marchwi i jabłka, miks sałat z ogórkiem zielonym , fasolka szparagowa i ostatecznie łyżka majonezu, która miała zaostrzyć smak krokietów ( były bardzo dobre ale prawdopodobnie byłyby genialne , choć niezdrowe , smażone w głębokim oleju ).




Podsumowanie również ciężko przychodzi mi do głowy  na samo wspomnienie GF wegańskiej pizzy. To dobre połączenie przy pieczeniu chleba, zwłaszcza w tak chłodny dzień jaki się zapowiada jutro. Niech dana mi będzie tylko odwaga żeby się przedrzeć do sklepu po oliwki...
Cokolwiek jutro się będzie działo w korytku to bez wątpienia  będzie pracowicie.

środa, 1 maja 2013

Kryzys, kryzys, kryzys. Dzisiaj przytrafił mi się  ten wieczór  kiedy krąży się w okolicach kuchni , ma się na coś ochotę i nie można nic na to poradzić... a w okolicach chlebaka wyczuwa się chrupiące pszenne buły.... ostatecznie pocieszam się jogurtem sojowym w mielonymi orzechami i nasionkami.
Być może przejadły mi się już ryżowe krążki i gryczane prostokąciki. Może dodatki do  nich ? Może pora nastawić bezglutenowy zakwas i próbować upiec bezglutenowy chleb. Pójdę tym ostatnim tropem.

Zostałam zapytana czy planuję posiłki z dużym wyprzedzeniem . Nie, nie planuję. Czasami jakaś potrawa chodzi mi krócej bądź dłużej po głowie a czasem któryś z korytkowiczów upomni się o coś co lubi.
Przeważnie otwieram lodówkę i zastanawiam się co można wyczarować z tego co znajduję bądź z tego co jest namoczone i gotowe do przetworzenia.
Bywa i tak, że trzeba zrobić coś z niczego i to bardzo szybko  bo wszyscy najchętniej siedzieli by i stukali ponaglająco łyżkami w korytko.

Takie akcje lubię!  Trzy sekundy paniki i do dzieła . Kiedy gotuje się woda na kaszę gryczaną  , przygotowuję warzywa - myję brokuły , fasolkę szparagową (tej  obcinam końcówki ) obieram marchew i cebulę ( tą również siekam i podsmażam).  Kiedy jest więcej czasu wolę warzywa gotowane na parze ale w takich wypadkach fasola się gotuje zanurzona a brokułowi pozwalam wystawać ponad powierzchnię wody. Do podsmażonej cebuli dodaję marchew i duszę.
Znowu pojawia się surówka z pasternaku. Jeśli pojawi się pomocna dłoń takie danie może być gotowe nawet w 20-25 minut.






Chyba pora się przyznać , że jestem maniakiem kaszy gryczanej ...

Pogoda w podniebnej krainie ma się całkiem popsuć jutro  - a nawet nie zdążyłam wspomnieć , że załapaliśmy się na trochę słońca. Żałuję strasznie bo planowałam spacer w bardziej dzikie rejony gdzie można by znaleźć coś co zdążyło już wyrosnąć i nadaje się do jedzenia ...
Słońca poproszę więcej !