Sałatki, sałatki.
Jeśli się im przyjrzeć i zastanowić to mimo wspólnej nazwy mogą się bardzo od siebie różnić i pod względem techniki wykonania (pracochłonności ) jak oczywiście składników.
Najlepsze są oczywiście najprostsze i takie najczęściej goszczą w korytku. Są jednak okazje kiedy robię bardziej, z pozoru, skomplikowane.
Tym razem od końca - czyli prezentuję zdjęcie sałatki zjedzonej wpierw jako część obiadu a potem na party, na którym byłam. Cieszyła się sporym powodzeniem i zebrałam pochwały.
Pozorna trudność może się brać stąd , że trzeba wieczorem pamiętać o zamoczeniu fasoli mung oraz przygotowaniu kostki sojowej ( zalanie wrzątkiem z ulubionymi przyprawami, w tym wypadku w wywarze lapsang i bulionie ).
Kolejnego dnia moczymy słonecznik (raczej sporo), gotujemy fasolkę a pokrojoną drobno kostkę sojową dusimy w sosie tamari z porem i pieprzem. Ugotować musimy również quinoa ( stanowić ma połowę masy sałatki ).
Kroimy drobno kolorowe papryki, pora i kiedy gotowane produkty są już schłodzone mieszamy wszystko razem. Gotowe. Proste, prawda ?
Cieszę się , że dzisiaj w tak krótkiej formie udało mi się opisać co ostatnio było w korytku bo przyznaję mam ochotę teraz wgłębić się w czytanie. Znalazłam bardzo ciekawą stronę. której lekturę gorąco polecam.
Osobiście cieszy mnie również to, że spodziewam się wielu inspiracji i motywacji .
Więc zachęcam- Akademia witalności , miłej lektury :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz