Prawie rano zapomniałam, że mam w lodówce zapakowany chleb na śniadanie!
Potem długo się zastanawiałam z czym sobie zrobić kanapki. Pokroiłam chleb.
Wyglądał mi na taki, który chce być zjedzony z majonezem sojowym, wędzonym tofu i pomidorem. Naprawdę ! Smakowało wyśmienicie . Ze zdziwieniem stwierdzam, że po trzech kromkach byłam bardzo najedzona, widocznie żołądek przyzwyczaił się do ryżowych dysków.
Pora zrobić twarożek migdałowy do chleba - dzisiaj namoczyłam ok. 150 gr migdałów bez skórki, jutro dalsza cześć procesu.
Mijają już ponad dwa tygodnie na diecie bezglutenowej. Przyznaję , że po cichu już sobie obmyśliłam, że pociągnę tak jeszcze około 10 tygodni i wtedy będzie lub nie widać jakieś konkretne skutki, podsumuję ten okres i wracam do owsianki, bo do pszenicy raczej niechętnie. Miałam wrażenie, że poza mimowolną utratą 3 kilogramów i kilku centymetrów ( tak, tak, centymetry znikają bardziej wyraziście niż kilogramy! ) nic specjalnego się nie stało. Myliłam się jednak...
Kiedy kilka lat temu zdecydowałam się na jeszcze bardziej radykalną dietę miałam do pokonania jedną z chorób autoimmunologicznych , której pechowo nie dało się do końca zdiagnozować ( w około 20-25% przypadków mogą nie pojawić się przeciwciała ) mimo spotkań z lekarzami w trzech krajach. Powiedziano mi, że poczekamy aż rozwinie się coś więcej. Ani na coś więcej ani na rozwinie nie miałam najmniejszej ochoty. Zewnętrznie , co mi najbardziej doskwierało , widoczne były moje spuchnięte ślinianki przyuszne. Przestałam nosić kolczyki i zawieszać cokolwiek na szyi. W gorszych okresach żałowałam, że nie można cały rok chodzić z szalikiem na szyi.
Dzisiaj bezwiednie macałam się po szyi kiedy dotarło do mnie, że ledwo wyczuwam moje, zwykle wydatne , ślinianki ! Odbicie w lustrze potwierdziło to radosne odkrycie! Jednocześnie śmieję się sama ze swojej słabej spostrzegawczości , wczoraj jeszcze mogłabym przysięgać, że wszystko co dostrzegłam to poprawienie cery. Muszę więc solidnie przemyśleć nawet tę owsiankę w przyszłości...
A dzisiaj pizza była w korytku. Samo ciasto zrobiłam tak jak do tradycyjnej pizzy- ok. 250 gr mąki, 10-15 gr suszonych drożdży rozpuszczonych w ok. 3/4 szklani ciepłej wody, odrobina oliwy, sól, oregano. Ponieważ wczorajsze ciasto chlebowe było lejące , dzisiejsze pozostawiłam zwarte a dla pewności dodałam szczyptę gumy ksantanowej. Pozostawiłam do wyrośnięcia na jakieś 20 minut. Ciasto wcale nie wyrosło rewelacyjnie. Rozłożyłam je na blachę , posmarowałam sosem pomidorowym ( przecier z oliwą, czosnkiem, ziołami, pieprzem i solą ) nałożyłam mnóstwo cebuli, pieczarek, papryki, oliwek, trochę wędzonego tofu a pod koniec dołożyłam uparowanego brokuła i dwa plastry wegańskiego sera, który zalegał w lodówce.
Łącznie pizza piekła się 40 minut.
Choć całościowo była bardzo smaczna to sam spód nie zadowolił mnie do końca. Słabo wyrósł. Nie jestem pewna czy następnym razem trzeba będzie dodać jednak więcej płynów czy drożdży.
Następny raz pewno nie będzie tak szybko - pół pizzy zostało mi na jutro.
Taki nadmiar wypieków to w kontekście ostatnich dwóch tygodni prawdziwa rozpusta .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz