Jest jedno zboże , które mnie do siebie nie przekonuje, dlatego jadam je najczęściej poza domem.
Dosyć długo też nie mogłam dopuścić myśli , że mgliste wspomnienie pewnej bardzo lubianej kreskówki z dzieciństwa jest tak mocno powiązane z owym zbożem.
Ktoś , kto urodził się pod koniec lat siedemdziesiątych pewno pamięta "Białego delfina Um". Ja byłam na tyle mała , że zapamiętałam delfina oraz... sceny, w czasie których przypływał tajemniczy marynarz, który zawsze wołał do swojej żony; "Polentaaa ?!" a ona odpowiadała "Siii!". Polenta zakodowała mi się gdzieś głęboko jako coś niespotykanego i egzotycznego.
Bach! Czar pryska, trzeba głośno powiedzieć, że polenta z kreskówki była najprawdopodobniej przyrządzona z kaszy i mąki kukurydzianej! Tak, to kukurydza wzbudza we mnie mieszane uczucia, kojarzy mi się niezmiennie jako zboże pastewne.
Najistotniejsze jest to ,że polenta jest zjadliwa i łatwa do przyrządzenia. I zasmakowała korytkowiczom.
Do samego przygotowania podeszłam równie nieufnie jak do kukurydzy, przeczytałam etykietę opakowania i spontanicznie gotowałam kaszę wsypując ją do bulionowego wrzątku z drobno posiekanym jarmużem, mieszając kiedy zgęstniała i raz dolewając wody. Kiedy gotowa breja ( w Rumunii polenta nazywana jest mamałygą) stygła w foremce doczytałam w kilku blogach o tym, że powinno się polentę kręcić w garze dokładnie określoną ilość czasu i przestrzegać ściśle miar dolewanej wody. Jednak nie trzeba, należy zaufać intuicji i doświadczeniu, mieszać i dolewać wody na tyle żeby masa była plastyczna i gęsta po czym wylać ją na nasmarowaną, płaską blachę.
Niejedna Włoszka pokiwałaby z pożałowaniem nad korytkową blachą wylewając swoją polentę (we Włoszek tradycyjnie przyrządzoną z kaszy kasztanowej) na marmurowe blaty w kuchni.
Ostudzona polenta została pokrojona i grilowana. Grilowała się również dynia (doprawiona marynatą czosnkową z tymiankiem), gotował brokuł z fasolką szparagową a w małym rondelku krótko ( co bardzo istotne) dusiła się brukselka z porem i jarmużem . Brukselka przywiodła mnie do głębszych kulinarnych rozmyślań- ale o tym innym razem.
Kiedy brukselka nie straciła swoich zieleni dodałam zmiksowane nasiona- czyli śmietankę (dynia, słonecznik, siemię, sezam), doprawiłam sosem sojowym i pieprzem i ta część korytka była gotowa.
Oczywiście nie mogło zabraknąć świeżej zieleniny- miks sałat z pomidorem , majonezem i cebulką.
Polenta wypadła całkiem dobrze, wyśmienita była również na zimno. Zastanawiam się nad jej użyciem jako baza do pizzy. Zobaczymy, wegański ser czeka w lodówce.
Polentaaa?! Siii!
6 komentarzy:
ooooo i kolory na zdjęciach są :D
Wow, super. A polenta jest całkiem dobra i fajnie chłonie różne smaki. Ja też gotuję na oko i wychodzi :)
Kolory są a ja teraz z większą pieczołowitością odkładam aparat ;)
Sylwia- a pamiętasz delfina Um'a ?
Delfina pamiętam, piosenkę zwłaszcza, ale polenty już nie :)
ha! być może to moje umiłowanie do wszystkiego co da się zjeść sprawiło, że polenta zapadła mi głęboko w pamięć ;)
Moje umiłowanie do jedzenia przyszło o wiele później :P
Prześlij komentarz