Mimo dwukrotnych, przelotnych opadów dzisiaj podniebna wyspa jest wysuszona, o grzybobraniu mogę nadal marzyć. Choć przy samym śniadaniu nie było do końca wiadomo czy do końca się zachmurzy czy słońcu uda się przedrzeć i zostać na dłużej.
Tak wyglądało moje śniadanie- GF domowy chleb z twarożkiem migdałowym i pomidorami. Kawa oczywiście i koniecznie też...
Dzisiaj w okolicy odbywał się "europejski market", który rokrocznie odwiedzamy więc wybraliśmy się zobaczyć co tym razem mają dobrego- bo większość sprzedawanych produktów to żywność. Stoiska oferują specjały pochodzące z różnych krajów. Naszymi smakołykami były zawsze odmiany oliwek, suszone owoce, różne orzechy i suszone na słońcu pomidory . Wybraliśmy to co zawsze i co wspomniane wyżej a nawet udało nam się dostać lunch na wynos- wegański - i ku mojemu zdziwieniu i rozbawieniu, ponieważ nawet o to nie pytaliśmy - jak oświadczył sprzedawca - bezglutenowy! Odeszliśmy z tłocznego miejsca zjeść w spokoju.
To paella i ziemniaki z czosnkiem. Straszne jest to, że jedyne dostępne opakowania były polistyrenowe. Smakowo tak sobie, powieje megalomanią ale zrobiłabym lepsze- choć doceniam właśnie to, że nic nie trzeba zrobić a zjeść można sobie w plenerze.
Plener ma dodatkowe uroki, można zauważyć chętnych do przejęcia naszego posiłku
W ramach ćwiczenia spostrzegawczości szukamy spacerujących dwóch łasuchów udających , że tak sobie spacerują ( kilku krąży nad głowami i nawołując resztę bandy).
Dzięki plenerowemu szaleństwu obiadem stała późnym popołudniem zupa pomidorowa
Ale nie byle jaka. Skoro wcześniejszy posiłek był "taki sobie" biorąc pod uwagę wartości odżywcze (nigdy nie wiadomo jak i ile razy jest przetwarzane jedzenie z publicznych jadłodajni, a w dzisiejszej paelli warzywa na pewno pochodziły z mrożonek) zupa musiała mieć swoją siłę. Miała, była z quinoa i wrzuconymi pod są koniec gotowania kiełkami mung.
Kolacja była dla chętnych , jak się ostatecznie okazało - dla wszystkich korytkowiczów...
Z tartych warzyw: cukinia, ziemniaki , marchew, połowy cebuli i ząbku czosnku powstała masa na placki,
do której dodałam 6-7 łyżek mąki bezglutenowej, 3 łyżki namoczonego, zblendowanego siemienia lnianego.
Tak się przejęłam smażeniem, że zapomniałam zrobić choćby jedno zdjęcie gotowych placków...
Pora na coś słodkiego. Rzecz prosta i nieskomplikowana. Do wykonania potrzebujemy: daktyle (3/4 całości ), orzechy włoskie i mieszankę nasion- słonecznik, dynia, siemię, sezam. Nasiona blendujemy/ mielimy jako pierwsze, następnie blendujemy daktyle z orzechami, gotowe składniki mieszamy i forujemy kuleczki. Można tworzyć wariacje: z gorzką czekoladą, kokosem, migdałami itp.
Kuleczki pozostawione w lodówce tężeją nieco. Są przepyszne!
poniedziałek, 29 lipca 2013
niedziela, 28 lipca 2013
mgła...
Zauważyłam, że jeśli tutaj zaczynam się skarżyć na pogodę ulega ona natychmiastowej poprawie. Dwa dni zasiadam do pisania z myślą, że pora ponarzekać ale do końca nie jestem pewna czy to robić. Dzisiejszy dzień nie jest nawet zbyt paskudny bo jest mglisto, od rana jest mżawka i jest ciepło. To mnie trochę powstrzymuje przed narzekaniem- przecież nie mogę doczekać się pierwszego tegorocznego grzybobrania, takiego porządnego bo poprzednie pokazało, że jest za sucho na grzyby.
Więc nie marudzę w nadziei na owocną wyprawę w zarośla.
Za oknem znowu tajemniczo... i nudno
Przez zwlekanie z pisaniem mam ( nie pierwszy raz ) gotowe i niewykorzystane zdjęcia. Może dzisiaj zrobimy fotobloga bez dokładnego wnikania w przyrządzanie korytkowych specjałów.
To zestaw z jednego dnia, pieczone warzywa z ryżem i posypką orzechową z dodatkiem sałatki z pieczonych bakłażanów z pomidorami.
Kolejny zestaw to kotleciki fasoli adzuki i kaszy jaglanej z sałatką z czerwonej kiszonej kapusty, cebuli i gruszki oraz z sałaty, kiszonych ogórków i cebuli.
To efekt różnych życzeń korytkowych ale w głównej roli brązowa soczewica- w kotlecikach oraz na kwaśno, dodatkami są duszona biała kapusta w tamari z pieczarkami i kiszona czerwona kapusta.
Czekamy co przyniesie nam aura, bardzo bym chciała w następnym wpisie pokazać górę grzybów i jakieś piękne widoczki.
Więc nie marudzę w nadziei na owocną wyprawę w zarośla.
Za oknem znowu tajemniczo... i nudno
Przez zwlekanie z pisaniem mam ( nie pierwszy raz ) gotowe i niewykorzystane zdjęcia. Może dzisiaj zrobimy fotobloga bez dokładnego wnikania w przyrządzanie korytkowych specjałów.
To zestaw z jednego dnia, pieczone warzywa z ryżem i posypką orzechową z dodatkiem sałatki z pieczonych bakłażanów z pomidorami.
Kolejny zestaw to kotleciki fasoli adzuki i kaszy jaglanej z sałatką z czerwonej kiszonej kapusty, cebuli i gruszki oraz z sałaty, kiszonych ogórków i cebuli.
To efekt różnych życzeń korytkowych ale w głównej roli brązowa soczewica- w kotlecikach oraz na kwaśno, dodatkami są duszona biała kapusta w tamari z pieczarkami i kiszona czerwona kapusta.
Czekamy co przyniesie nam aura, bardzo bym chciała w następnym wpisie pokazać górę grzybów i jakieś piękne widoczki.
środa, 24 lipca 2013
lato, lato, ciągle lato
Prawdziwe lato wciąż trwa, z temperaturami powyżej 20 stopni i słońcem muszą zmagać się dzielnie mieszkańcy podniebnej krainy. Choć osobiście taka aura nie jest mi straszna a wręcz delektuję się każdym gorącym dniem, wieczorem czuję przyjemne zmęczenie. Pisać też mi się za bardzo nie chce. Nie mam siły nawet piec chleba , całą energię kieruję na spacery i eksplorację okolicy. Przez to niepieczenie chleba swoje poranki często rozpoczynam od omleta z dodatkami w różnych kombinacjach
W omlecie zatopiona jest podsmażona cebula z pieczarkami a na górze- pomidory, kiszone ogórki i majonez sojowy.
Pewno żadna siła nie zmobilizowałaby mnie do napisania choćby zdania dzisiaj ale zachwyty i pomlaskiwanie nad korytkiem wzbudziły, że tak to z przekorą nazwę, swego rodzaju poczucie obowiązku. Więc piszę co to u nas dzisiaj zostało zjedzone i o czym rozmyślałam działając w kuchni.
O tej porze roku, z wyczuleniem , wyławiam wszelkie wzmianki o kręceniu powideł, kiszeniu ogórków, zaprawianiu innych warzyw i owoców w słoje. Przyznaję, że niemalże z łezką w oku, jestem bowiem wielką fanką kiszonek . Jednak nie mam szans zaszaleć z przetworami w kuchni, ogórki do kiszenia są niedostępne. Mogę kisić na pocieszenie kalafiory, selery i cukinie co pewno niedługo zrobię. Choć tak naprawdę do kiszenia nadają się prawie wszystkie warzywa.
Dlaczego warto robić i jeść kiszonki? Ponieważ ich skład jest podobny do surowych składników a podczas fermentacji wytwarzają się witaminy B1, B2, B3, które pomagają trawić węglowodany, tłuszcze i białka oraz acetylocholina odpowiadająca za przekazywanie impulsów nerwowych czy zwalniająca częstość akcji serca. W trakcie fermentacji usuwane są również zbędne substancje: substancje gazotwórcze, cyjanki i hemaglutyniny.
W kwasie mlekowym, powstałym w trakcie kiszenia, znajdują się bakterie poprawiające pracę jelit i regulujące ich mikroflorę.
A nad kiszonkami zamyśliłam się dzisiaj zlewając kiszony barszcz i zastanawiając się po raz kolejny - jak wykorzystać pozostałe po kiszeniu buraki - a było ich sporo, około 4,5 kg.
Odłożyłam sobie część, którą zużyję , razem ze świeżymi , do gotowania barszczu a część wykorzystałam do dzisiejszych duszonych warzyw z kaszą gryczaną.
Na patelni pojawiały się kolejno: mały kawałek pora w dużych częściach, i krojone w słupki seler korzeniowy , biała kapusta, cukinia i kiszone buraki- a na koniec marchewka.
Cudownym akcentem okazała się mieszanka wędzonych ziół, lokalna specjalność, zawierająca listek laurowy, tymianek, rozmaryn i szałwię. Warzywa dusiły się około 25 minut zakropione kilkakrotnie sosem tamari i podlewane niewielką ilością wody.
Dodatkiem była ugotowana na sypko kasza gryczana i surówka ze zblendowanej białej kapusty, marchwi, pora oraz jarmużu, doprawiona tamari i łyżką majonezu sojowego.
Wygląda trochę "owadzio" ;) ale w 100% free from ...
W omlecie zatopiona jest podsmażona cebula z pieczarkami a na górze- pomidory, kiszone ogórki i majonez sojowy.
Pewno żadna siła nie zmobilizowałaby mnie do napisania choćby zdania dzisiaj ale zachwyty i pomlaskiwanie nad korytkiem wzbudziły, że tak to z przekorą nazwę, swego rodzaju poczucie obowiązku. Więc piszę co to u nas dzisiaj zostało zjedzone i o czym rozmyślałam działając w kuchni.
O tej porze roku, z wyczuleniem , wyławiam wszelkie wzmianki o kręceniu powideł, kiszeniu ogórków, zaprawianiu innych warzyw i owoców w słoje. Przyznaję, że niemalże z łezką w oku, jestem bowiem wielką fanką kiszonek . Jednak nie mam szans zaszaleć z przetworami w kuchni, ogórki do kiszenia są niedostępne. Mogę kisić na pocieszenie kalafiory, selery i cukinie co pewno niedługo zrobię. Choć tak naprawdę do kiszenia nadają się prawie wszystkie warzywa.
Dlaczego warto robić i jeść kiszonki? Ponieważ ich skład jest podobny do surowych składników a podczas fermentacji wytwarzają się witaminy B1, B2, B3, które pomagają trawić węglowodany, tłuszcze i białka oraz acetylocholina odpowiadająca za przekazywanie impulsów nerwowych czy zwalniająca częstość akcji serca. W trakcie fermentacji usuwane są również zbędne substancje: substancje gazotwórcze, cyjanki i hemaglutyniny.
W kwasie mlekowym, powstałym w trakcie kiszenia, znajdują się bakterie poprawiające pracę jelit i regulujące ich mikroflorę.
A nad kiszonkami zamyśliłam się dzisiaj zlewając kiszony barszcz i zastanawiając się po raz kolejny - jak wykorzystać pozostałe po kiszeniu buraki - a było ich sporo, około 4,5 kg.
Odłożyłam sobie część, którą zużyję , razem ze świeżymi , do gotowania barszczu a część wykorzystałam do dzisiejszych duszonych warzyw z kaszą gryczaną.
Na patelni pojawiały się kolejno: mały kawałek pora w dużych częściach, i krojone w słupki seler korzeniowy , biała kapusta, cukinia i kiszone buraki- a na koniec marchewka.
Cudownym akcentem okazała się mieszanka wędzonych ziół, lokalna specjalność, zawierająca listek laurowy, tymianek, rozmaryn i szałwię. Warzywa dusiły się około 25 minut zakropione kilkakrotnie sosem tamari i podlewane niewielką ilością wody.
Dodatkiem była ugotowana na sypko kasza gryczana i surówka ze zblendowanej białej kapusty, marchwi, pora oraz jarmużu, doprawiona tamari i łyżką majonezu sojowego.
Wygląda trochę "owadzio" ;) ale w 100% free from ...
Etykiety:
acetylocholina,
fermentacja,
hemaglutynina,
jarmuż,
kiszone buraki,
kiszone warzywa,
kiszonki,
kwas mlekowy,
surówka z kapusty z marchwią i porem,
Wit.B1,
wit.B3,
witB2
sobota, 20 lipca 2013
lato, lato
Cudowny proces przebiegł wczoraj , nazywany jest inwersją ale dla mnie najważniejsze jest to, że ostatecznie jest bezchmurnie, słonecznie i bardzo gorąco ( upały tutaj zaczynają się od 19st.).
poranek. Widok sprzed domu, poniżej zagubione w chmurach "centrum" miasteczka.
Schodzimy niżej, zaraz pochłonie nas wielka chmura
Południe, w chmurze
Chmura jest wszędzie...
po południu , jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chmury odpływają majestatycznie
prześlizgują się po okolicznych wzgórzach i znikają
Wieczorem nie ma śladu po chmurach, niebo jest czyste i oznacza piękną pogodę dzisiejszego dnia
Nie mam więc pomysłu na dzisiejszy obiad, pewno skończy się na szybkiej sałatce z parowanymi warzywami i makaronem, teraz korzystamy ze słońca!
poranek. Widok sprzed domu, poniżej zagubione w chmurach "centrum" miasteczka.
Schodzimy niżej, zaraz pochłonie nas wielka chmura
Chmura jest wszędzie...
po południu , jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chmury odpływają majestatycznie
prześlizgują się po okolicznych wzgórzach i znikają
Wieczorem nie ma śladu po chmurach, niebo jest czyste i oznacza piękną pogodę dzisiejszego dnia
Nie mam więc pomysłu na dzisiejszy obiad, pewno skończy się na szybkiej sałatce z parowanymi warzywami i makaronem, teraz korzystamy ze słońca!
środa, 17 lipca 2013
czary- mary w chmurach
Jesteśmy rzeczywiście jak w niebie. Od kilku dni żyjemy w chmurze. Czasami chmura jest bardziej wilgotna, czasami mocno powieje i widoczność poprawia się na krótką chwilę. Takich chmur i przez tak długi czas jeszcze w podniebnej krainie nie doświadczałam. W tej chwili zachmurzenie sięga 91% a wilgotność 98%. Mokro . Ciepło i mokro.
Przygotowując dzisiejsze śniadanie pomyślałam sobie , że zjem coś co nie istnieje- jajecznicę bez jajek i nieprawdziwy chleb... Czary- mary.
Powyżej tofucznica, której sposoby wykonania można znaleźć w wielu miejscach w sieci. Nie jestem pewna czy kiedykolwiek sama bym miała potrzebę i wpadła na jakąś alternatywę jajecznicy ale odkąd znalazłam przepis i spróbowałam chętnie do niej wracam.
Jej przygotowanie zajmuje niewiele czasu i jest banalnie proste.
W miseczce rozdrabniamy widelcem tofu i obficie skrapiamy tamari, shoyu bądź innym sosem sojowym. Na patelni podsmażamy to co lubimy- w tym wypadku cebulę z pieczarkami i dodajemy tofu z sosem, podsmażamy ( jeśli ktoś lubi mokrą tofucznicę używa nieodciśniętego tofu). Posypujemy zielona cebulką, pieprzymy i gotowe. A chleb oczywiście domowy, bezglutenowy , na zakwasie.
Obiad wymagał odrobiny koncentracji i sprawności w działaniu ale za to w trakcie pieczenia trzymał w niecierpliwym wyczekiwaniu wszystkich korytkowiczów. Dzięki zapachom z kuchni.
Aby uzyskać taki nęcący zapach, kuszący wizją smaku zaczynamy od przygotowania marynaty- mieszamy oliwę/olej z kilkoma łyżkami sosu sojowego, łyżką soku z cytryny, dużą łyżką mieszanki ziół prowansalskich i wyciskamy dwa ząbki czosnku. Wyszła mi połowa filiżanki.
Myjemy i obieramy warzywa, przygotowujemy cukinię (wyciskamy widelcem rowki) , i marynujemy ją.
Kroimy ziemniaki na ósemki i podgotowujemy je z różyczkami kalafiora około 15 minut.
Część kolorowych papryk nadziewamy farszem ( ciecierzyca z kapustą, marchwią, pomidorami i ryżem z dnia poprzedniego) i wspólnie z pozostałymi z marynatą układamy na blasze
Odcedzone ziemniaki z kalafiorami układamy na blasze mieszając z...marynatą oczywiście.
Rozkładamy również cukinie i wsadzamy wszystko do średnio nagrzanego piekarnika.
Pieczemy około 40- 60 minut (w zależności od temperatury w piekarniku). Jest to propozycja również na grila, warzywa zawijamy przed grilowaniem w folię aluminiową.
Zamarzyło mi się takie korytko na świeżym powietrzu, gdzieś w miłych okolicznościach przy ognisku...
Zadowolę się również kilkoma ( żeby nie było nieskromnie ale uszczęśliwiło by mnie jednak kilkanaście) bezchmurnych , ciepłych dni. No gdzie to lato ?
Przygotowując dzisiejsze śniadanie pomyślałam sobie , że zjem coś co nie istnieje- jajecznicę bez jajek i nieprawdziwy chleb... Czary- mary.
Powyżej tofucznica, której sposoby wykonania można znaleźć w wielu miejscach w sieci. Nie jestem pewna czy kiedykolwiek sama bym miała potrzebę i wpadła na jakąś alternatywę jajecznicy ale odkąd znalazłam przepis i spróbowałam chętnie do niej wracam.
Jej przygotowanie zajmuje niewiele czasu i jest banalnie proste.
W miseczce rozdrabniamy widelcem tofu i obficie skrapiamy tamari, shoyu bądź innym sosem sojowym. Na patelni podsmażamy to co lubimy- w tym wypadku cebulę z pieczarkami i dodajemy tofu z sosem, podsmażamy ( jeśli ktoś lubi mokrą tofucznicę używa nieodciśniętego tofu). Posypujemy zielona cebulką, pieprzymy i gotowe. A chleb oczywiście domowy, bezglutenowy , na zakwasie.
Obiad wymagał odrobiny koncentracji i sprawności w działaniu ale za to w trakcie pieczenia trzymał w niecierpliwym wyczekiwaniu wszystkich korytkowiczów. Dzięki zapachom z kuchni.
Aby uzyskać taki nęcący zapach, kuszący wizją smaku zaczynamy od przygotowania marynaty- mieszamy oliwę/olej z kilkoma łyżkami sosu sojowego, łyżką soku z cytryny, dużą łyżką mieszanki ziół prowansalskich i wyciskamy dwa ząbki czosnku. Wyszła mi połowa filiżanki.
Myjemy i obieramy warzywa, przygotowujemy cukinię (wyciskamy widelcem rowki) , i marynujemy ją.
Kroimy ziemniaki na ósemki i podgotowujemy je z różyczkami kalafiora około 15 minut.
Część kolorowych papryk nadziewamy farszem ( ciecierzyca z kapustą, marchwią, pomidorami i ryżem z dnia poprzedniego) i wspólnie z pozostałymi z marynatą układamy na blasze
Odcedzone ziemniaki z kalafiorami układamy na blasze mieszając z...marynatą oczywiście.
Rozkładamy również cukinie i wsadzamy wszystko do średnio nagrzanego piekarnika.
Pieczemy około 40- 60 minut (w zależności od temperatury w piekarniku). Jest to propozycja również na grila, warzywa zawijamy przed grilowaniem w folię aluminiową.
Zamarzyło mi się takie korytko na świeżym powietrzu, gdzieś w miłych okolicznościach przy ognisku...
Zadowolę się również kilkoma ( żeby nie było nieskromnie ale uszczęśliwiło by mnie jednak kilkanaście) bezchmurnych , ciepłych dni. No gdzie to lato ?
niedziela, 14 lipca 2013
Świadomy wybór
Staram się niepotrzebnie nie poruszać dyskusji o wegetarianizmie, weganizmie i nie odpowiadać na drwiące pytania "no to co ty jesz" - za wyjątkiem tych wyrażonych ze szczerym zainteresowaniem zamiast złośliwej troski czy ledwo ukrywanej krytyki. Po tylu latach nie chce mi się tłumaczyć swoich wyborów i argumentować racji, większość dyskutantów i tak wie lepiej swoje. Z niedowierzaniem obserwuję również i troskę o mój dobrostan, który bez wątpienia w opinii rozmówców zakłócany jest nieustannymi wyrzeczeniami z mojej strony. Nie chce mi się powtarzać, że nie jest, że jak się robi coś z przekonaniem i po długotrwałych przemyśleniach to przychodzi to łatwo, staje się to stylem życia.
Sformułowanie "dieta wegańska" nie oznacza ograniczeń , jest definicją, która mówi tylko o sposobie odżywiania się.
Sprowokował mnie dzisiaj to tego typu przemyśleń przeczytany na znanym portalu społecznościowym wpis straszący wegetarian, którzy przestali jeść mięso w okresie dorastania, że po trzydziestce będę zdegenerowani. Ja nie jestem choć wegetarianką jestem 22 lata a weganką od pięciu. Czuję się dobrze, czerpię radość z jedzenia i sprawia mi przyjemność świadomość, że jest przygotowane bez niczyjego cierpienia. A tego typu straszenie pamiętam sprzed 20 lat właśnie i byłam już przekonana, że ogólna wiedza na temat odżywiania zmieniła się na korzyść.
Kolejnym wątkiem pojawiającym się dzisiaj była kłopotliwość w przygotowaniu posiłków. Nie widzę jednak tego problemu, wszystko w kuchni jest kwestią doświadczenia i wiedzy. W każdej kuchni a przynajmniej dla każdego kto lubi poszukiwania i wyzwania. Chcieć to móc. W tej materii wyzwania mogą stać się pasją.
Wybór i jakość sklepowych gotowców niejednoktotnie przekonują mnie o słuszności przygotowywania wszystkiego na co pozwalają nasze możliwości, czas i finanse samodzielnie w domu. I nie ma co się spinać własnymi ograniczeniami, wszystko przychodzi z czasem. Wiedza i świadomość odnośnie składu, sposobu produkcji i konserwacji przemysłowego jedzenia motywują do samodzielnego pieczenia chlebów czy robienia przetworów. Zwłaszcza jak się ma na uwadze zdrowie swoje i swoich bliskich.
Wszystko jest kwestią świadomego wyboru.
Było poważnie, mam nadzieję, że zwięźle. W związku z powyższym cieszę się za każdym razem kiedy jestem goszczona i karmiona bez wprawiania w zakłopotanie gospodarza. Bo chcieć to móc i to bez większego wysiłku. Co można zaserwować wegańskim gościom ? Łazanki, proste i tanie.
Tak sobie właśnie myśłałam przygotowując je ostatnim razem.
Co nam potrzeba ? W tym wypadku były to łazanki troszkę inne niż zwykle ponieważ użyłam kiszonej i słodkiej kapusty, obie podgotowałam ( osobno), podsmażyłam pieczarki z cebulą dodając namoczone wcześniej ( w bulionie i wywarze Lapsang) kostki sojowe a na koniec obie kapusty. Podczas duszenia dolewałam marynatę z kostek. Gotujemy makaron ( w korytku bezglutenowy) i odcedzony, mieszamy z farszem. To tyle.
Zdaję sobie sprawę , że niektóre korytkowe odsłony mogą się wydawać skomplikowane ale w praktyce wszystko przebiega płynnie i szybko.
Dzisiejsza kolacja wyglądała tak
Wchodząc do kuchni wiedziałam, że będą warzywa więc wstawiłam wodę do gotowania oraz namoczyłam od razu w czoperze około 100 gr mieszanki nasion (dynia, konopie, siemię, słonecznik, sezam) z małą garścią orzechów włoskich. Do gotującej się już wody wrzuciłam 3 średnie ziemniaki w łupinkach i ustawiłam sito do gotowania na parze, na którym parowały się najpierw drobno pokrojone pasternak i marchew. Gotowe przełożyłam do miski a na ich miejscu znalazły się umyte różyczki brokuła. Wszystko paruje się szybko.
W osobnej misce przygotowałam ciasto jak na omlet (stąd ) w podwojonej ilości, pokroiłam kilka pieczarek i pokroiłam w piórka cebulę , na które, po lekkim podsmażeniu wylewałam ciasto i smażyłam dalej placki mniejsze od omletów.
Gotowe , uparowane warzywa wymieszałam z krojonymi ogórkami kiszonymi, cebulą oraz obranymi i pokrojonymi ziemniakami, łącząc wszystko z oliwą i posiekanym koperkiem, jeszcze tylko sól i pieprz i sałatka jarzynowa gotowa.
Między tymi czynnościami zawsze znajdzie się czas żeby kilkakrotnie blendować mieszankę orzechów i nasion, kiedy są już w miarę jednolitą masą doprawiłam je dodając kiszonego ogórka i 5 łyżeczek ostrej musztardy blendując ostatni raz.
Dodatkiem była sałatka z surowych warzyw- zielonego ogórka i mieszanki sałat.
Dochodzę właśnie do wniosku , że napisanie dzisiejszego posta zajęło mi w sumie więcej czasu niż przygotowanie i łazanek i dzisiejszej kolacji a pewno znalazłby się i czas na deser.
Sformułowanie "dieta wegańska" nie oznacza ograniczeń , jest definicją, która mówi tylko o sposobie odżywiania się.
Sprowokował mnie dzisiaj to tego typu przemyśleń przeczytany na znanym portalu społecznościowym wpis straszący wegetarian, którzy przestali jeść mięso w okresie dorastania, że po trzydziestce będę zdegenerowani. Ja nie jestem choć wegetarianką jestem 22 lata a weganką od pięciu. Czuję się dobrze, czerpię radość z jedzenia i sprawia mi przyjemność świadomość, że jest przygotowane bez niczyjego cierpienia. A tego typu straszenie pamiętam sprzed 20 lat właśnie i byłam już przekonana, że ogólna wiedza na temat odżywiania zmieniła się na korzyść.
Kolejnym wątkiem pojawiającym się dzisiaj była kłopotliwość w przygotowaniu posiłków. Nie widzę jednak tego problemu, wszystko w kuchni jest kwestią doświadczenia i wiedzy. W każdej kuchni a przynajmniej dla każdego kto lubi poszukiwania i wyzwania. Chcieć to móc. W tej materii wyzwania mogą stać się pasją.
Wybór i jakość sklepowych gotowców niejednoktotnie przekonują mnie o słuszności przygotowywania wszystkiego na co pozwalają nasze możliwości, czas i finanse samodzielnie w domu. I nie ma co się spinać własnymi ograniczeniami, wszystko przychodzi z czasem. Wiedza i świadomość odnośnie składu, sposobu produkcji i konserwacji przemysłowego jedzenia motywują do samodzielnego pieczenia chlebów czy robienia przetworów. Zwłaszcza jak się ma na uwadze zdrowie swoje i swoich bliskich.
Wszystko jest kwestią świadomego wyboru.
Było poważnie, mam nadzieję, że zwięźle. W związku z powyższym cieszę się za każdym razem kiedy jestem goszczona i karmiona bez wprawiania w zakłopotanie gospodarza. Bo chcieć to móc i to bez większego wysiłku. Co można zaserwować wegańskim gościom ? Łazanki, proste i tanie.
Tak sobie właśnie myśłałam przygotowując je ostatnim razem.
Co nam potrzeba ? W tym wypadku były to łazanki troszkę inne niż zwykle ponieważ użyłam kiszonej i słodkiej kapusty, obie podgotowałam ( osobno), podsmażyłam pieczarki z cebulą dodając namoczone wcześniej ( w bulionie i wywarze Lapsang) kostki sojowe a na koniec obie kapusty. Podczas duszenia dolewałam marynatę z kostek. Gotujemy makaron ( w korytku bezglutenowy) i odcedzony, mieszamy z farszem. To tyle.
Zdaję sobie sprawę , że niektóre korytkowe odsłony mogą się wydawać skomplikowane ale w praktyce wszystko przebiega płynnie i szybko.
Dzisiejsza kolacja wyglądała tak
Wchodząc do kuchni wiedziałam, że będą warzywa więc wstawiłam wodę do gotowania oraz namoczyłam od razu w czoperze około 100 gr mieszanki nasion (dynia, konopie, siemię, słonecznik, sezam) z małą garścią orzechów włoskich. Do gotującej się już wody wrzuciłam 3 średnie ziemniaki w łupinkach i ustawiłam sito do gotowania na parze, na którym parowały się najpierw drobno pokrojone pasternak i marchew. Gotowe przełożyłam do miski a na ich miejscu znalazły się umyte różyczki brokuła. Wszystko paruje się szybko.
W osobnej misce przygotowałam ciasto jak na omlet (stąd ) w podwojonej ilości, pokroiłam kilka pieczarek i pokroiłam w piórka cebulę , na które, po lekkim podsmażeniu wylewałam ciasto i smażyłam dalej placki mniejsze od omletów.
Gotowe , uparowane warzywa wymieszałam z krojonymi ogórkami kiszonymi, cebulą oraz obranymi i pokrojonymi ziemniakami, łącząc wszystko z oliwą i posiekanym koperkiem, jeszcze tylko sól i pieprz i sałatka jarzynowa gotowa.
Między tymi czynnościami zawsze znajdzie się czas żeby kilkakrotnie blendować mieszankę orzechów i nasion, kiedy są już w miarę jednolitą masą doprawiłam je dodając kiszonego ogórka i 5 łyżeczek ostrej musztardy blendując ostatni raz.
Dodatkiem była sałatka z surowych warzyw- zielonego ogórka i mieszanki sałat.
Dochodzę właśnie do wniosku , że napisanie dzisiejszego posta zajęło mi w sumie więcej czasu niż przygotowanie i łazanek i dzisiejszej kolacji a pewno znalazłby się i czas na deser.
piątek, 12 lipca 2013
Zasiadłam do pisania będąc pewna , że napiszę o sosie grzybowym. Dokładnie o maślakowym, których foto znalazło się w poprzednim poście. Nie ma tego zdjęcia, nie mogę go odnaleźć i poddając się stwierdzam, że za szybko rzuciliśmy się do jedzenia. Choć z tyłu głowy kojarzę, że zdjęcia robiłam ale musiałam je beztrosko wykasować. Trzeba uwierzyć na słowo, że był pyszny. Przydałaby się powtórka.
Na szczęście zostało mi zdjęcie zupy - nie będzie tak łyso. Zupa z rodzaju tych gotowanych na szybko. Nazywana jest przez korytkowiczów zieloną zupą.
Wygląda tak
Dusimy drobno pokrojonego pora z ząbkiem czosnku, dorzucamy pokrojone w drobne słupki marchewki, które szybko się gotują i na koniec dodajemy zblendowany młody szpinak i gotowy makaron ryżowy. Całość posypana jest mielonymi nasionkami ( dynia, słonecznik, sezam). Gotowe!
W końcu był to taki dzień kiedy można było zrobić domowe lody. Ochota naszła nas tak nagle, że nie wykorzystaliśmy żadnego przepisu w składzie z mlekiem kokosowym czy awokado. Wygrała prostota.
Sekretem lodów jest odpowiednie urządzenie, którym zmielimy zamrożone owoce. Dysponujemy wyciskarką wolnoobrotową z przystawką do robienia lodów więc cała praca to zmielenie owoców i przełożenie ich do pucharków bądź szklaneczek. Można by je było powtórnie wsadzić na chwilę do zamrażarki ale dla nas były już w sam raz.
Lody o smaku banan- mango. Sam banan nie wygląda zbyt atrakcyjnie ( szybko ciemnieje ) więc jest pierwszym kandydatem do połączenia z mlekiem kokosowym lub kakao czy karobem, to następnym razem, o ile oczywiście lato potrwa jeszcze chwilkę.
Na szczęście zostało mi zdjęcie zupy - nie będzie tak łyso. Zupa z rodzaju tych gotowanych na szybko. Nazywana jest przez korytkowiczów zieloną zupą.
Wygląda tak
Dusimy drobno pokrojonego pora z ząbkiem czosnku, dorzucamy pokrojone w drobne słupki marchewki, które szybko się gotują i na koniec dodajemy zblendowany młody szpinak i gotowy makaron ryżowy. Całość posypana jest mielonymi nasionkami ( dynia, słonecznik, sezam). Gotowe!
W końcu był to taki dzień kiedy można było zrobić domowe lody. Ochota naszła nas tak nagle, że nie wykorzystaliśmy żadnego przepisu w składzie z mlekiem kokosowym czy awokado. Wygrała prostota.
Sekretem lodów jest odpowiednie urządzenie, którym zmielimy zamrożone owoce. Dysponujemy wyciskarką wolnoobrotową z przystawką do robienia lodów więc cała praca to zmielenie owoców i przełożenie ich do pucharków bądź szklaneczek. Można by je było powtórnie wsadzić na chwilę do zamrażarki ale dla nas były już w sam raz.
Lody o smaku banan- mango. Sam banan nie wygląda zbyt atrakcyjnie ( szybko ciemnieje ) więc jest pierwszym kandydatem do połączenia z mlekiem kokosowym lub kakao czy karobem, to następnym razem, o ile oczywiście lato potrwa jeszcze chwilkę.
środa, 10 lipca 2013
Czas przyspieszył a czasu na pisanie zabrakło wprost proporcjonalnie i sama nie wiem czy pisać o wszystkim co się ostatnio działo czy iść na skróty. Ech, nawet tyle zdjęć czeka. Wszystko za sprawą polepszenia się pogody oczywiście.
Ale zanim było tak miło zmorzył mnie jakiś wirus, co jak to w życiu bywa, nie było powodem do odpuszczenia w kuchni i choć mi nie dopisywał apetyt starałam się kombinować w korytku. Przyznaję, że lekko przekombinowałam ale kładę to na karb niemocy.
Całe przekombinowanie nie dotyczyło na szczęście smaku czy wykonania a tylko siadając zmęczona do jedzenia podsumowałam, że nakład czasu i pracy nie przełożył się na efekty. A wszystko zaczęło się od tego, że zamarzyła mi się bezglutenowa i wegańska wariacja na temat "ruskich pierogów".
Jak widać pierwszym krokiem było ciasto nalesnikowe z kaszy jaglanej. Kiedy naleśniki się smażyły przygotowałam farsz jak do "ruskich " czyli połączyłam ugotowane ziemniaki z białym tofu i podsmażoną cebulą, doprawiłam sola i pieprzem.
Dno tortownicy wyłożyłam usmażonymi naleśnikami, na nie nałożyłam farsz a resztę zalałam zagęszczonym ciastem naleśnikowym.
Cudo owo piekło się koło 40 minut w 170 st.
Torcik ziemniaczany a'la ruskie wypiekł się pięknie, jeśli pokuszę się o kolejny raz to pewno zagęszczę farsz bo trochę się rozpływał przy krojeniu.
Smaczne, polecam dla zdesperowanych wielbicieli ruskich pierogów.
Poprawa mojego samopoczucia zbiegła się w czasie z poprawą pogody, trochę nieśmiało można było zauważyć, że będzie w kolejnych dniach cieplej i bezdeszczowo.
Początkowo zachmurzenie wynosiło 96-98% ale to w zupełności starcza do poprawy humoru i nabrania ochoty na spacery i sprawdzanie co w wodzie, trawie i krzakach piszczy.
Tak właśnie prezentuje się okolica przy zachmurzeniu nieba rzędu 85-90%
a mimo tego okoliczni restauratorzy mogą zacierać ręce widząc masowo/ przemysłowo ;) przybywających turystów.
Co pisać więcej- chmury , chmury i ciągle chmury...
Na spacery i odpoczynek mogę sobie pozwolić kiedy jeszcze inne ręce krzątają się w korytkowej kuchni ( dziękuję Wam dodatkowe ręce! ), lubię tego efekty z co najmniej dwóch powodów- oczywiście odpoczywam a co ważniejsze przyjemnie jeść coś czego samemu nie trzeba było wymyślać.
Pyszna, gęsta zupa brokułowa z czubricą i mielonymi nasionkami. Nie piszę składników, niech pozostaną tajemnicą sprawcy, posiadacza dodatkowych rąk.
Wędrówki po okolicznych zaroślach były oczywiście bardzo owocne i smakowo dobrze rokują na przyszłość. Ale w tym temacie wszystko jeszcze przed nami...
Pierwsze maślaki i jeden kozak, niestety niewiele jest w okolicy miejsc przyjaznych grzybiarzom, w
typowym krajobrazie ciężko dopatrzeć się terenów zalesionych , powszechne są takie jak poniżej
Zwieńczeniem dnia w korytku , po wędrówkach i przygodach musiała stać się szybka i prosta obiadokolacja. Nie było to nic wymyślnego a jednak bardzo cieszące podniebienia i brzuchy.
Osobno podsmażałam pieczarki, na drugiej patelni podsmażało się wędzone tofu, duszone potem z czosnkiem, rukolą i pomidorami, do tego ziemniaki i surówka z kiszonej kapusty , cebuli , marchwi i jabłka.
Bardzo lubię wieczorne zagadki, dramatyczne pojawianie się groźnych chmur, niesamowite widoki są tajemniczą przepowiednią kolejnego dnia.
Ja oczywiście wciąż o pogodzie, żeby nie było, że się jakoś poetycko robi.
Jak powszechnie wiadomo , mieszkańcy podniebnej krainy wiele czasu spędzają omawiając pogodę i jej prognozy, mam wrażenie, że to nie tylko sposób na podtrzymanie rozmowy ale i konieczność, niezbędna do życia tutaj.
Kiedy nadciągają chmury trzeba być czujnym ...
Ale zanim było tak miło zmorzył mnie jakiś wirus, co jak to w życiu bywa, nie było powodem do odpuszczenia w kuchni i choć mi nie dopisywał apetyt starałam się kombinować w korytku. Przyznaję, że lekko przekombinowałam ale kładę to na karb niemocy.
Całe przekombinowanie nie dotyczyło na szczęście smaku czy wykonania a tylko siadając zmęczona do jedzenia podsumowałam, że nakład czasu i pracy nie przełożył się na efekty. A wszystko zaczęło się od tego, że zamarzyła mi się bezglutenowa i wegańska wariacja na temat "ruskich pierogów".
Jak widać pierwszym krokiem było ciasto nalesnikowe z kaszy jaglanej. Kiedy naleśniki się smażyły przygotowałam farsz jak do "ruskich " czyli połączyłam ugotowane ziemniaki z białym tofu i podsmażoną cebulą, doprawiłam sola i pieprzem.
Dno tortownicy wyłożyłam usmażonymi naleśnikami, na nie nałożyłam farsz a resztę zalałam zagęszczonym ciastem naleśnikowym.
Cudo owo piekło się koło 40 minut w 170 st.
Torcik ziemniaczany a'la ruskie wypiekł się pięknie, jeśli pokuszę się o kolejny raz to pewno zagęszczę farsz bo trochę się rozpływał przy krojeniu.
Smaczne, polecam dla zdesperowanych wielbicieli ruskich pierogów.
Poprawa mojego samopoczucia zbiegła się w czasie z poprawą pogody, trochę nieśmiało można było zauważyć, że będzie w kolejnych dniach cieplej i bezdeszczowo.
Początkowo zachmurzenie wynosiło 96-98% ale to w zupełności starcza do poprawy humoru i nabrania ochoty na spacery i sprawdzanie co w wodzie, trawie i krzakach piszczy.
Tak właśnie prezentuje się okolica przy zachmurzeniu nieba rzędu 85-90%
a mimo tego okoliczni restauratorzy mogą zacierać ręce widząc masowo/ przemysłowo ;) przybywających turystów.
Co pisać więcej- chmury , chmury i ciągle chmury...
Na spacery i odpoczynek mogę sobie pozwolić kiedy jeszcze inne ręce krzątają się w korytkowej kuchni ( dziękuję Wam dodatkowe ręce! ), lubię tego efekty z co najmniej dwóch powodów- oczywiście odpoczywam a co ważniejsze przyjemnie jeść coś czego samemu nie trzeba było wymyślać.
Pyszna, gęsta zupa brokułowa z czubricą i mielonymi nasionkami. Nie piszę składników, niech pozostaną tajemnicą sprawcy, posiadacza dodatkowych rąk.
Wędrówki po okolicznych zaroślach były oczywiście bardzo owocne i smakowo dobrze rokują na przyszłość. Ale w tym temacie wszystko jeszcze przed nami...
Pierwsze maślaki i jeden kozak, niestety niewiele jest w okolicy miejsc przyjaznych grzybiarzom, w
typowym krajobrazie ciężko dopatrzeć się terenów zalesionych , powszechne są takie jak poniżej
Zwieńczeniem dnia w korytku , po wędrówkach i przygodach musiała stać się szybka i prosta obiadokolacja. Nie było to nic wymyślnego a jednak bardzo cieszące podniebienia i brzuchy.
Osobno podsmażałam pieczarki, na drugiej patelni podsmażało się wędzone tofu, duszone potem z czosnkiem, rukolą i pomidorami, do tego ziemniaki i surówka z kiszonej kapusty , cebuli , marchwi i jabłka.
Bardzo lubię wieczorne zagadki, dramatyczne pojawianie się groźnych chmur, niesamowite widoki są tajemniczą przepowiednią kolejnego dnia.
Ja oczywiście wciąż o pogodzie, żeby nie było, że się jakoś poetycko robi.
Jak powszechnie wiadomo , mieszkańcy podniebnej krainy wiele czasu spędzają omawiając pogodę i jej prognozy, mam wrażenie, że to nie tylko sposób na podtrzymanie rozmowy ale i konieczność, niezbędna do życia tutaj.
Kiedy nadciągają chmury trzeba być czujnym ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)