Pozostanie tak do maja...
Dobry to dzień żeby przywołać ostatni wynalazek, po którym pozostało tylko wspomnienie.
Obejrzałam wiele wegańskich blogów ( co ostatnio stało się moją namiętnością) w poszukiwaniu jakiegoś łatwego dla mnie przepisu na ciekawy wypiek , który miałby w dodatku jakiś nieskomplikowany skład. Zawsze jednak coś mi nie pasowało- albo za dużo kombinowania albo udziwnione składniki ( co było frustrujące głownie podczas oglądania blogów amerykańskich).
Zrobiłam więc tak jak zwykle - wymyśliłam swoje ciasto z dostępnych w domu składników. I cieszę się, że mam to miejsce bo przepis mi nie przepadnie ( jak wiele innych w przeszłości).
Po pierwsze namoczyłam łyżkę nasion chia i łyżkę siemienia lnianego ( mogłoby to być samo siemię ) następnie zblendowałam w czoperze:
3 łyżki wiórków kakaowych
25 gr obranych migdałów
50 gr orzechów włoskich
dodałam i nadal blendowałam
1 dużego dojrzałego banana
opakowanie 16 gr cukru waniliowego ( jakże cieszyłam się z jego odnalezienia!)
4 łyżki cukru brązowego
6 łyżek oleju
1 łyżkę soku z cytryny
Przełożyłam masę do miski , dolałam zmiksowane, namoczone nasiona i zmieszałam wszystko z
300 gr mąki (specjalnej do wypieków )
1 kubkiem wody.
Masę przelałam do nasmarowanej tortownicy ( nie bez przyczyny młodszy korytkowicz nazywa wszelkie domowe wypieki tortami ! ) a na górze ułożyłam pokrojone jabłka i orzechy włoskie.
Ciasto piekło się 45 minut w temperaturze ok. 190 st. (następnym razem będzie się piekło w niższej bo orzechy się trochę przypaliły).
Przypalone Orzechy wyskubałam ( chcąc oczywiście uniknąć krytyki korytkowiczów )
W środku ciasto było doskonale wypieczone i miało orzechowy posmak. Będę eksperymentować w wersji makowej i marchwiowej. Byłam bardzo dumna, że się udało a jeszcze bardziej, że smakowało!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz